niedziela, 25 lipca 2010

Wismar

Wycieczka krajoznawcza dość niedaleka. Reportaż mało reportażowy.
TUTAJ

sobota, 24 lipca 2010

STIM

Jeszcze w kwestii egzaminów. Było ich sporo, sesja ciągnęła się nam od kwietnia do końca lipca. Nie sposób opisać wszystkich, ale też nie ma potrzeby, bo w zdecydowanej większości były to testy. Wyjątkami były ustna pediatria oraz praktyczna interna. Chciałabym się skupić na tym ostatnim, bo wydaje mi się najciekawszy, tzn. różniący się od polskich standardów.
Zacznijmy od tego, że całe to zjawisko, na końcu którego znajduje się egzamin, nazywa się STIM, czyli Skills Training Innere Medizin. Jest to kilka sal, w których znajdują się różne modele i przybory do nauki praktycznych umiejętności. Są to:
1. Defibrylator z odpowiednim modelem. Najlepsza była taka dodatkowa konsola, gdzie ustawiało się wyświetlane EKG, po czym student musiał rozpoznać zaburzenie (np. migotanie komór), wykonywał odpowiednie kroki w celu uratowania pacjenta (w tym przypadku defibrylację, kluczowym momentem było również krzyknąć uprzednio „Achtung, Strom, alle weg vom Patient!”), a jeśli zrobił to dobrze, to EKG samo zmieniało się na prawidłowe.
2. Model do nauki wkłucia dotętniczego. Czyli urocza samotna rączka (a właściwie całe przedramię) z wyczuwalnym tętnem (bo obok znajdowała się podłączona do rączki równie urocza pompka, pompująca czerwony płyn do rurki imitującej tętnicę).
3. Model do nauki zakładania wenflonów. Podobne jw. samotne przedramię, bezlitośnie pokłute. Niemiecką specyfiką wydawało mi się, jak wysoką wagę oni przykładają do bieżącego informowania pacjenta (samotnej rączki) o tym, co się robi. Czyli, że najpierw dezynfekcja, to zimne, proszę się nie przestraszyć. Potem, że uwaga zakłucie, proszę się nie przestraszyć itd., itd.
4. USG. Tutaj już niestety model się nie sprawdza. Tak więc podczas ćwiczeń bada się kolegów, a na egzaminie egzaminatora (biedny Tutor, cała grupa zdających wymazała go żelem). Warto dodać, że do dyspozycji (wyłącznie) studentów jest normalny ultrasonograf z Dopplerem!! Nie taki znowu tani. A poza tym to muszę się poskarżyć, że Marek jest niewdzięcznym obiektem badań, ma komplikującą wszystko warstwę mięśniową i mam wątpliwości, czy ma serce, bo miałam problem je znaleźć.
5. EKG. Kolejny model do nauki zakładania elektrod (wreszcie się nauczyłam, jakie kolory idą po kolei) oraz przykładowe wyniki do interpretacji.
6. BGA (Blut Gas Analyse), czyli po naszemu gazometria do interpretacji. Bardzo mi się podobało, bo wymagali od nas analizy wyników według prostego schematu, opanowania podstawowych zaburzeń i co należy wtedy zrobić.
7. RTG, czyli zdjęcie klatki piersiowej do interpretacji. Do nauki mieliśmy ok. 30 przykładowych zdjęć. Było to mądrze zrobione, najpierw widziało się zdjęcie, po następnym kliknięciu pojawiały się strzałki na zdjęciu wskazujące ew. zaburzenia, a po kolejnym kliknięciu diagnoza.
8. Stacja badanie klatki piersiowej. Najpierw badało się model, a następnie słuchało się nagranych szmerów płucnych tudzież tonów serca i należało wykryć zaburzenie, po czym zinterpretować, co to może być.
9. Zakładanie sondy dożołądkowej. Uroczy model, któremu wpychało się rurkę do żołądka przez nos, a jeśli zrobiło się to dobrze, do można było wysłuchać gulgotania wody w lewym nadbrzuszu po podaniu powietrza przez sondę. Kluczowe, jak zwykle, ostrzeżenie przed nieprzyjemnym smakiem środka znieczulającego gardło.
10. Punkcja opłucnej. Model ograniczał się do fragmentu ściany klatki piersiowej z wyczuwalnymi żebrami. Tutaj Tutor kontrolował, jak daleko student zagłębił się klatce piersiowej i przestawiając odpowiednio system rurek sprawiał, że wyczuwało się „loss of resistance”, kiedy aspirując wbiło się już w szczelinę opłucnej.

To tak pokrótce. Oczywiście przy wszystkich stacjach znajdowały się plakaty dokładnie wyjaśniające dane zagadnienie, wskazania, przeciwwskazania itd. Na stronie internetowej są też nagrane filmiki insruktażowe, jakby ktoś sobie chciał jeszcze powtórzyć, co się po kolei robi(kliknij tu)
Ale najciekawsze z tego całego STIMu jest to, że prowadzą to wszystko studenci starszych lat, tzw. Tutorzy (w profesjonalnych koszulkach i oczywiście odpowiednio opłaceni za godziny swojej pracy). Oni również przeprowadzają egzamin. Wydaje mi się to bardzo budujące, że uczelnia ufa swoim studentom i szanuje ich na tyle, że powierza im przeprowadzenie części blokpraktyki z tak ważnego przedmiotu jak interna, no i w dodatku jednego z egzaminów. Muszę przyznać, że Tutorzy byli bardzo profesjonalni i chętni do pomocy.
To zjawisko w ogóle nawiązuje do szerszej sprawy, jaką są możliwości zarabiania pieniędzy przez studentów na uczelni niemieckiej. Możliwości mają naprawdę dużo. Począwszy od tego, że mogą pracować w bibliotece, mogą zarabiać poprzez nagrywanie wykładów, które są wrzucane do Internetu, a skończywszy na funkcji Tutora, która działa na różnych kursach (np. jeśli student zakończył kurs z mikrobiologii, to może zatrudnić się jako Tutor, przychodzi wtedy na zajęcia młodszych kolegów i pomaga im ustawiać mikroskopy, odpowiada na niektóre pytania, oczywiście nie jest tam sam, tylko pomaga prowadzącemu). Oprócz tego, co chwile pojawiają się ogłoszenia o możliwości zgłoszenia się jako płatny ochotnik do badań (np. w laboratorium snu, gdzie ochotnik ma za zadanie spać:). Nie wspominając o tym, że każdorazowe oddanie krwi to 25 euro.

Tylko jedna kwestia pozostaje międzynarodowa. Panie w dziekanacie nie są miłe.

niedziela, 11 lipca 2010

Internistycznie

Wprawdzie blok praktyka z Interny już dawno za mną, ale z powodów kronikarskich należy ją opisać.

Całość trwała 4 tygodnie. Pierwszy tydzień to liczne prelekcje w małych grupach. Najlepsza była nefrologia w 55 minut. Tutejszy doktor House (południowy Niemiec z wąsami, który prowadzi wykłady z nefrologii/kardiologii/zarządzania szpitalem) bez trzymanki wyjaśnił dlaczego nefrolodzy tak lubią kłębuszkowe zapalenia nerek (bo inaczej musielibyśmy leczyć tylko cukrzycową niewydolność nerek). Potem był crash course z kardiologii np. ekg w 45 min itp. Po tym jak z Olą w echokardiografii rozpoznaliśmy Myxoma, grupa zaczęła się na nas dziwnie patrzeć. Ola miała podobne przejścia na oddziale. Doktor zapytał ją i koleżankę Niemkę, jak może powstawać tachykardia nadkomorowa. Ola stwierdziła, że możliwą przyczyną jest fala re-entry, doktor dopytał jaka jest zasada, Ola wyjaśniła. Doktor z coraz większymi oczyma nie dawał za wygraną i zapytał jeszcze jak to można wyleczyć. Oli powiedziała, że ablacją. Na to koleżanka Niemka z bardzo już dużymi oczyma zapytała "a co to jest ablacja?".
Po tygodniu prelekcji trafiliśmy na oddziały. Ja najpierw na 45L. L jak Luft, tudzież Lunge. Teoretycznie była to pneumologia, a praktycznie wszystko. Taka tutejsza reguła, podziały na gastro/pneumo/endo itp. są mniej wyraźne. Jeśli chodzi o dalsze różnice to na oddziałach jest mniej lekarzy. Na 45L była dwójka młodych w czasie specjalizacji (na 30 pacjentów) oraz jako wsparcie pojawiał się głównodowodzący profesor.
Ostatnia duża różnica to pobieranie krwi. Pisaliśmy już wcześniej, że pielęgniarki nie mogą tego robić. Teoretycznie zajmują się tym lekarze, ale z uwagi, że jest ich tylko dwójka, to zadanie spada na studentów tudzież stażystów. A ja byłem jedynym studentem na 45L, więc motywem przewodnim poranków (od 10 do 13) było masowe kłucie pacjentów i pacjentek. Koniec końców tylko u jednej pani nie byłem w stanie odnieść sukcesu. Ale jej żyły były tak głęboko, że przypominało to bardziej odwierty w poszukiwaniu ropy niż pobieranie krwi. Oprócz krwi odpowiedzialny byłem również na ekg. W końcu nauczyłem się kolejności kolorków od elektrod i miejsc przyklejania. Do tego musiałem w ciągu tygodnia przyjąć i opisać trzech pacjentów, był więc co robić. Raz nawet zdarzyło mi się przedstawiać przyjętego pacjenta szefowi. Jakoś się udało.
Drugi tydzień spędziłem na hematologii. Trafiłem tam z kolegą, więc mieliśmy trochę mniej roboty, miałem za to czas nauczyć się obsługi portu żylnego. Ogólnie oddział bardzo ciekawy, tylko pacjenci z ciężkim rokowaniem.
Czwarty tydzień to pisanie epikryzy (takiej rozbudowanej historii) oraz przygotowanie do egzaminu praktycznego o którym więcej napisze Aleksandra.

sobota, 3 lipca 2010

egipskie tematy, bo gorąco


Powoli, powoli zbliża się czas pożegnań. My wciąż jesteśmy zajęci naszymi egzaminami, ale w Gastehaus zaczynają być widoczne prześwity. Wyjeżdżają „stali bywalcy”, ostatnio nasz kolega Ahmed z Kairu, z którym mieliśmy zsynchronizowany zegar biologiczny, bo zawsze pojawialiśmy się głodni o tych samych porach w kuchni. Prowadziliśmy z nim bardzo ciekawe dyskusje, m.in. o wielkiej tamie na Nilu (dzięki czemu wróciłam pamięcią do lekcji historii z klasy czwartej i słynnego tematu „Egipt darem Nilu”), o tym, dlaczego Egipcjanie nie lubią Anglików i w jaki sposób przetrwać Ramadan, czyli nie jeść i nie pić przez cały dzień w czterdziestostopniowym upale. Z tymi lekcjami historii to też śmieszna sprawa, bo dzieci dużo się uczą o starożytnym Egipcie, a potem już praktycznie nic więcej, tak jakby Egipcjanie wciąż nie wyszli poza dwuwymiarową perspektywę z charakterystycznie złożonymi rączkami.
A Ahmed okulista był kiedyś przez miesiąc w Poznaniu i bardzo chwalił polską herbatę. I w ogóle może się kiedyś do Kairu wybierzemy. Polecał nam wycieczkę statkiem po Nilu. I powiedział mi raz, że jestem bardzo podobna do Diane Krüger, po czym zaczęłam się zastanawiać, czy w takim razie nie powinnam się przefarbować na blond...(?)

Z innych ciekawostek, to po wczorajszym udanym egzaminie z pediatrii wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy opalać się na plażę. Piękna sprawa. (Tylko woda trochę jeszcze zimna w morzu.)

środa, 16 czerwca 2010

zgodnie z prośbą. Nordsee.








Wyprawa erazmusowa, polsko-węgiersko-estońska, nissanowo-patrolowa. Zdobyliśmy St.Peter Ording, czyli uczyniliśmy desant nad drugie morze, Morze Północne. Więcej zdjęć na albumie Picasssa.

wtorek, 1 czerwca 2010